wtorek, 8 września 2015

Zmiana tematyki bloga

Miał być to blog o moich wycieczkach z dziećmi po NRW, niestety nie będzie. Po pierwsze doszłam do wniosku że za mało ruszam się z domu żeby móc o czymś takim pisać a laptop mój prawie pajęczynami zarósł. Po drugie jestem chyba typem domownika niż podróżnika, oczywiście fajnie jak jakaś wycieczka raz na jakiś czas będzie ale jednak wolę dom. Tu znacznie więcej się dzieje niż na niejednej wycieczce. Po trzecie jestem zdana tylko na męża i jego ochotki wyjazdowe bo sama osobiście posiadam prawko tylko i wyłącznie na dziecięce wózki.
 A więc skoro zmieniam tematykę to na jaką? Otóż będę opisywała moje życie, będzie to taki mój mały pamiętnik. Te chwile dobre i te złe, momenty zwątpienia w cały sens i czas ogromnej pasji i motywacji do działania.
Zacznę od mniej więcej środka mojego życia. Gdybym chciała pisać od początku to musiałabym chyba zacząć: Dawno, dawno temu, za górami, za lasami żyła.....
Pojawiłam się tu w Niemczech zupełnie przypadkiem. Nie były to jakieś moje specjalnie długotrwałe plany. Nie jestem z tych co powiedzieli że po skończeniu szkoły wyjadą. Zawsze chciałam zostać w Polsce i udowodnić że "tam" można godnie żyć. Przejechałam się na swoich przekonaniach dlatego jak większość wybrałam migrację. Dlaczego Niemcy? Może dlatego że mój tato tu od lat przyjeżdżał, moje wspomnienia z wakacji kiedy nas tu zabierał, nie wiem. Po prostu było najbliżej. Na początku wyjechał mój mąż (wtedy jeszcze narzeczony). Miał już telefonicznie załatwioną pracę więc wyruszył jako pierwszy na podbój Europy. Dzień po jego wyjeździe okazało się że jestem w 8 tygodniu ciąży. Miałam już przy boku moją wierną i kochaną córeczkę (3 lata) ale los tak chciał że spodziewałam się kolejnej "niespodziewanki" :) Teraz to już musieliśmy się utrzymać na obczyźnie bo dla nas i dwójki naszych dzieci nie było miejsca w Polsce.

Na początku naszego pobytu tutaj mieszkaliśmy w mieszkaniu pełnym ludzi. Byli dla nas obcy, miałam tu tylko dwóch wujków ale nie mogę powiedzieć żebym jakoś odczuła ich obecność bo ciągle byli w pracy. Przez internet będąc jeszcze w Polsce poznałam Olę, moją Olę. Dzięki jej pomocy dużo razy zacisnęłam zęby i się nie poddałam. Nie było łatwo. Nie raz mieliśmy z mężęm wieczory pełne rozmów i rozważań czy dobrze zrobiliśmy. Były też momenty zawahania i chęci zjazdu do tej "naszej" Polski. Nie ukrywam, uparłam się. Im mój mąż bardziej próbował mnie przekonać do tego żebyśmy wrócili tym bardziej ja chciałam w Niemczech zostać. Mimo że nie mieliśmy jeszcze swojego mieszkania to już czułam się tu lepiej i bardziej u siebie.

Gdy nadszedł ten upragniony czas przeprowadzki, do pięknego mieszkania, takiego o jakim w Polsce nawet nie marzyłam, wszystkie te złe emocje które uzbierały się przez prawie pół roku mieszkania kątem w chałupie pełnej ludzi odeszły. Teraz liczyło się tylko to że za moment rodzę. Przygotowania do porodu, wszystkie te sprawy z tym związane, trochę nas zajęły. Nie myśleliśmy już o potknięciach ale o nowym maluszku w domu.

Czas porodu i ta adaptacja do nowej sytuacji. Jak to Shrek mawiał: Jakoś poszło ośle, jakoś poszło". Każdy kolejny dzień zmagań brałam na klatę. Mimo że dopiero co wydałam na świat kolejnego potomka to dla mnie na tamten moment nie było rzeczy albo spraw niemożliwych. Z moim klasycznym niemieckim (Kali pić, Kali spać) poradziłam sobie w urzędowych sprawach meldując syna tu i tam. Sprawniej mi tu poszło niż w Polskich urzędach z moją pierworodną mimo że tam język znałam perfekt. No i nie oceniona pomoc mojej Oli przy papierkowej robocie, to też muszę przyznać.

Dziś moje życie wygląda tak: jestem krótko przed 30, mam męża, dwójkę wspaniałych dzieci, mieszkanie. Nie narzekam na zarobki męża (bo ja jeszcze siedzę w domu). Nie dorobiłam się na dzień dzisiejszy jeszcze willi z basenem i obsługą, ani lamborghini w garażu ale jedno wiem na pewno. JESTEM TU BARDZIEJ SZCZĘŚLIWA NIŻ BYŁAM W POLSCE. A blog będzie odskocznią od moich obowiązków jakie mam narzucone z tytułu "MAMA" i "ŻONA".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz